Kiedyś, bo....
Zbieram się do szklarza od paru tygodni...:)
W ogrodzie teściów znalazłam kilka sztuk starych okien. Wzięłam jedno, najmniej zniszczone, bo reszta rozsypałaby się w obróbce.
Mam taki plan żeby go wrzucić na ścianę, która wygląda byle jak.
Oszlifowałam ramę (z grubsza), ale dalej coś się sypie z niej. Jak temu zaradzę, to zawoskuję i przykleję lustro.
Rama nie jest duża, ale i tak mam nadzieję, że trochę mi rozjaśni pokój. Słońce wpada do dużego pokoju rano....po południu odbija się od okien sąsiedniego bloku i pada własnie na te ścianę, którą chcę "zlustrować". Lustro powinno złapać te promyki :)
Dynia już ugotowana i zjedzona. Dzieciaki miały jednak inną wizję wykorzystania dyńki: "zlobimy halołiiiin"!
Tak się zastanawiam kiedy i kto im wtłoczył te pierdoły do głowy? Zwłaszcza mojej 3 latce! W domu tradycji takowych nie ma. Kiczowate to halołin jak fiks ;/
Tak czy siak uległam namowom dzieci i trochę pobazgrałyśmy na drzwiach pająki. Zrobiłyśmy też duszki z liści klonowych. Trudno! Złamały mnie. Moja konsekwentna i konserwatywna postawa poszła się paść;/
Ale na sralentynki nie ulegnę! Fuj, ble! Nie ma mowy! :)