poniedziałek, 5 lutego 2018

Trochę o kwiatkach i modnym "kochaniu życia".


Domki ze sklejki nie zmieściły mi się już do pawlacza. Toteż wymościłam wieniec piórami i jeszcze pokurzą mi się na komodzie, dopóki nie wykombinuję im jakiegoś bezpiecznego miejsca spoczynku. Boje się nawet zaglądać do pawlacza...bo jak tylko otworzę to coś na pewno pierdyknie mnie w łeb, jak co roku. Przed świętami dostałam metalową latarenką!! kurwa! Zawsze tak nawtykam, że strach otwierać drzwiczki!
Identyczna sytuacja wygląda z papierem toaletowym. Mam zboczenie:
jak tylko widzę gdzieś w promocji...to tacham do domu i upycham po szafkach.
Kłopot w tym, że w szafkach miejsc już nie ma...więc dopycham do ubrań. Leżą więc na spodniach starego, za ręcznikami, między pościelami... Wiem, że jak tylko otworzę szafę narożną to rypnie mnie rumiankowy dwupak.
I co jakiś czas da się słyszeć sapanie starego: "Stara!!! Po chuj nam tyle papieru?"
- nie narzekaj, bo srakę dostaniesz!!!
A wracając do tematu.
Na komodę zawędrowały kwiatki. Zbyt jasnego mieszkania nie mam, dlatego też do tej pory wszystko stało na parapecie...Tyle że i tam miejsca brak. Wybrałam cieniolubne egzemplarze i  zobaczę jak będą rosły. Ranne słońce im służyło, na komodzie nie uświadczą ani jednego promyka. Nie wiem, czy to nie będzie dla nich zbyt duży szok.




Żeby wrzucić fotki reszty pokoju..musiałam usunąć całe burdello. I choć czysto jest u mnie zawsze... (można jeść z podłogi) to bałagan niestety robimy szybciej niż cokolwiek innego.








Od jakiegoś czasu nurtuje mnie jedno pytanie: Czy ja kocham życie? Mnóstwo osób opisując siebie rzuca sformułowanie "kocham życie".
WTF?
Ja rozumiem, że można kochać: koty, książki, ciuchy czy tatara. Bo nie każdy może powiedzieć, że ponad wszystko wielbi sierściuchy czy surowe mięso. Ale o tym kochaniu życia to, według mojego mniemania - a jak zapewne pamiętacie jestem prawie damą - zwykły bullshit. Co gorsza przyjął się jak chwast na wypielęgnowanym trawniku (muszę dbać o wyższy poziom moich wypocin, stąd ta wyszukana metafora).
No chyba, że tym obwieszczeniem te wybitne jednostki, które "kochają życie" dają znać, że nie cierpią na depresję? I nie mają ochoty skończyć ze sobą? Może tak? To by miało sens :)
W innym wypadku po jakiego buca pierdolić o kochaniu życia? To przecież naturalne!
I co ja mam sobie teraz myśleć?
Kipię cynizmem, nie zarażam optymizmem, nie jestem marzycielką. Ciepełko nie bije z moich postów...zabijam wzrokiem. To czy ja KOCHAM ŻYCIE???
Kurwa i od razu człowiek wpada w kompleksy!
Na szczęście gdzieś tam, być może niedaleko...jest zapewne papier w promocji.

Ave ja!

Elegancja w salonie

 Stało się. Nasz salon już nie wygląda jak graciarnia.  czarne paski pod łączenie tapety Nowe meble zmotywowały mnie do zmiany koloru na ści...